Firmus Piett Firmus Piett
321
BLOG

Szalejący polski socjalizm

Firmus Piett Firmus Piett Polityka Obserwuj notkę 9

 

Gdyby za rzeczywisty obraz dzisiejszej Polski uznać opisy sytuacji wychodzące spod piór większości czołowych komentatorów polityczno-ekonomicznych, można by było odnieść wrażenie, że żyjemy w kraju czysto socjalistycznym, wręcz w czasach restauracji komunizmu gdzie każdy prowadzący nawet najmniejszy biznes musi żyć w nieustannym lęku o przyszłość własnej rodziny. Cierpiący właściciele i charytatywni pracodawcy są bez przerwy zagrożeni  przez omnipotentne i przy tym oszalałe w swoich kolejnych żądaniach związki zawodowe. Ale to nie koniec piekła, bowiem ci, którzy nie dali się zgnieść wszechwładnym związkom muszą oczywiście jęczeć pod jarzmem wielkich obciążeń i świadczeń socjalnych, obowiązkowo ponoszonych na rzecz swoich niewdzięcznych pracowników.
 
A jak jest naprawdę? Zacznijmy od paru podstawowych danych. Po pierwsze faktyczna ilość osób pracujących należących do związków zawodowych. W Polsce jest to 15%. Już na pierwszy rzut oka widać, że to raczej mało w stosunku do wyobrażeń o potędze central (w 1992 było to 28%). Jeszcze ciekawiej wygląda to w zestawieniu z danymi z rozwiniętych gospodarek kapitalistycznych. W Niemczech do związków należy 20% pracujących, w Wielkiej Brytanii 26%, w Szwecji  68% a w Finlandii aż 70% pracujących. Z tych danych wyraźnie wynika, że droga do powszechnego dobrobytu raczej nie musi prowadzić przez usunięcie związków zawodowych z krajobrazu gospodarki. Można by się pokusić wręcz o tezę, że jest dokładnie odwrotnie. Ale idźmy dalej. Zbadajmy taki wskaźnik jak udział pensji – czyli wydawałoby się głównego kosztu polskich firm, które tak dzielnie, stale i głośno walczą o obniżenie kosztów pracy (a płace są przecież ich podstawowym składnikiem) w PKB. Tu sytuacja wygląda równie ciekawie jak w przypadku uzwiązkowienia. Otóż udział polskich pensji w PKB to obecnie 35%. Dla porównania w Czechach przekracza 42%, w Niemczech 50% a w Szwajcarii wynosi ponad 61%. Niemal identycznie w tych krajach wygląda udział wypłat wynagrodzeń w wydatkach firm. Obrazowo, gdyby szwajcarskie proporcje przenieść do Polski (bez ingerowania w jakiekolwiek inne parametry gospodarki, np. produktywność, wydajność itp.) wynagrodzenia musiałyby wzrosnąć z dnia na dzień o prawie 100%. To chyba najbardziej znaczący wskaźnik dotyczący rzeczywistych a nie wydumanych kosztów pracy w Polsce. Pokazuje on jasno, że pensje wypłacane przez polskie firmy są zdecydowanie zaniżone w stosunku ich możliwości finansowych i średnich w innych krajach UE (w USA udział pensji w PKB to także ok. 50% i mniej więcej 60% kosztów tamtejszych firm).
 
Gdy już zeszliśmy na ziemię, trzeba sobie jasno powiedzieć: Problemem Polski nie jest dziś żaden wydumany, wojujący socjalizm, tylko coś wręcz przeciwnego. Szokujące skrzyżowanie państwa opiekuńczego dla postkomunistycznych elit z darwinizmem społecznym oferowanym reszcie.  Wydatki socjalne Polski wbrew utrwalonym stereotypom nie są wysokie. Przeciwnie, są jednymi z najniższych w całej UE i nie chodzi tylko o kwoty (bo te wiadomo, że są niższe z racji naszego niższego poziomu rozwoju), ale przede wszystkim o % udział w globalnych wydatkach państwa. Prawdziwe problemy mają dziś ludzie, którzy nawet pracując na pełnych etatach (albo i na czarno, po 6 dni w tygodniu i na zmiany) nie są w stanie utrzymać samych siebie, nie mówiąc o zakładaniu rodzin czy rodzeniu dzieci (o odkładaniu na emerytury nawet nie wspominając). Efekty są przerażające. Wyobrażenie o tym, że możemy konkurować z Chinami tanią siłą roboczą doprowadziło do powstania całej nowej klasy społecznej, ludzi, którzy mimo formalnego zatrudnienia żyją w uwłaczającej godności nędzy i nie mają żadnych perspektyw na zmianę. Do tego dochodzi gigantyczne bezrobocie jawne i ukryte, oraz „ludzie zbędni” dla których pracy nie ma i nie będzie trwale. Niemcy w 25 lat po II wojnie światowej miały bezrobocie poniżej 1% i były już państwem bardzo zamożnym. U nas rzeczywisty brak etatów eksperci oceniają na od 4 do nawet 5 mln. Skutki są druzgocące – w kilka lat emigracja większa niż przez cały PRL i największa z gróźb – ujemny przyrost demograficzny i w efekcie wyludnianie się kraju (i perspektywa całkowitego kolapsu). W tym momencie stajemy właściwie pod ścianą. Jeżeli nie zrobimy czegoś by ludzie w Polsce zarabiali więcej i nie musieli oszczędzać na dzieciach czy emigrując z kraju zawiodą wszelkie inne plany. Z pewnością nic nie dadzą majaki ultraliberałów o wolnorynkowym raju. Na niskich płacach i prymitywnej gospodarce bez innowacji nie zbuduje się żadnego dobrobytu ani teraz ani nigdy.

Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka