Czasy przejazdu pomiędzy największymi miastami w poszczególnych latach. Firmus Piett
Czasy przejazdu pomiędzy największymi miastami w poszczególnych latach. Firmus Piett
Firmus Piett Firmus Piett
716
BLOG

Kolej wczoraj i dziś

Firmus Piett Firmus Piett Gospodarka Obserwuj notkę 0

 

Od kilku dni rządowe media skupiają się na propagandzie Pendolino. Ze wszystkich stron słyszymy, że oto na naszych oczach dokonuje się przełom, polska kolej wkracza w XXI wiek a już za moment, w 2015 roku pojedziemy znacznie szybciej między największymi miastami Polski. To znacznie szybciej to ok. 3h z Warszawy do Gdańska, 2h30 minut ze stolicy do Katowic i Krakowa czy ok. 4h do Wrocławia. Wszystko dzięki pendolino za blisko 2 mld euro.

Tymczasem wystarczy spojrzeć na czasy przejazdów pociągów w ostatnich 30 latach, żeby wysnuć wniosek iż lepiej, to już chyba było i to bez pendolino. Na wielu trasach po obecnych, żle przeprowadzanych, narnotrawnych remontach, mimo wydania miliardów złotych będziemy jeździć tak samo albo nawet dłużej niż przed remontami co zakrawa wręcz na kpinę. Z tabeli wynika, że w ostatnim 30-leciu najlepszy pod względem czasów przejazdów był rok 2000, w rzeczywistości najkrótsze czasy przejazdu na wielu trasach wystąpiły ok. roku 1997-98, potem już w większości sytuacja się systematycznie pogarszała. Dlaczego akurat druga połowa lat 90-tych? Lata 70-te były na kolei okresem bardzo intensywnej elektryfikacji i wprowadzania toru bezstykowego w miejsce rozwiązań starego typu. W efekcie od początku lat 80-tych podnoszono prędkość na głównych szlakach ze 100 do 120 km/h, co wydatnie skracało tam czas podróży. W 1984 pociągi ekspresowe łączące Kraków i Katowice z Warszawą przeniesiono na oddaną jeszcze za Gierka CMK, gdzie rozpoczęły kursowanie najpierw z prędkością 140, a w 1988 już 160 km/h. W połowie lat 80-tych (prace trwały ok. 3 lat) całkowicie przebudowano i zelektryfikowano linię kolejową Warszawa-Gdańsk. Niestety już  po 1990 roku praktycznie zaprzestano jakichkolwiek prac remontowo-modernizacyjnych. Nowi przywódcy zdecydowali, że kolej nie tylko ma zarobić na siebie, ale też na modernizację infrastruktury z własnych środków (szalone rozwiązanie które obowiązywało tylko w Polsce i krótko w Wielkiej Brytanii, ale tam, po serii katastrof szybko się z tego wycofano). W efekcie stan linii już po kilku latach zaczął się gwałtownie pogarszać. Bo w żadnym kraju ani drogi, ani linie kolejowe same nie zarobią na siebie, to państwo ma je budować i utrzymywać - po to jest. Z początku utrzymywano lub nawet poprawiano czasy przejazdu stosując różne sztuczki - przenoszono pociągi na trasy okrężne, ale znajdujące się w lepszym stanie (Wrocław-Warszawa), czy choćby skracano czasy postoju na stacjach, które w czasach PRL były naprawdę bardzo długie.

Teraz dowiadujemy się, że ratunkiem jest pendolino. Przyznam szczerze, że o ile oczywiście nowy tabor, nawet taki jak ten z Włoch jest polskim kolejom potrzebny, jednak chyba warto byłoby zacząć od dostosowania do niego infrastruktury. Musi się też zmienić polityka remontowa. Dziś np. typowe jest modernizowanie linii na których już teraz obowiązuje prędkość 120 km/h (podnosi się ją do 140, 160 km/h). Zyski czasowe ze względu na szczupłość lokomotyw zdolnych do rozwijania takich prędkości są znikome. Przykładem jest linia Wrocław-Zgorzelec, gdzie nie kursuje ani jeden szybki pociąg. W tym samym czasie tzw. wąskie gardła (miejscowe ograniczenia do 30,  50, 60 km/h ) leżą odłogiem i ich stan się pogarsza co sprawia, że ogólnie czasy przejazdu zamiast poprawiać pogarszają się.

 

Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka